Zanim przejdziemy do rozdziału, który pisało mi się dość przyjemnie, pora na dedykacje. A więc - dla Sylwii, która jest moim promykiem Słońca, dla Kamany, którą podziwiam i szanuję za ogromną siłę i talent, dla Rav, przez którą musiałam czytać niedawno Dramione. I wreszcie - dla Arcziego i Zero. Dziękuję też Aydenowi za wszystko, a już szczególnie za cudowne Traco od ciebie.
Zapraszam przy okazji tutaj
A i ostrzegam przed ewentualnymi błędami. Nie sprawdzałam tekstu przed dodaniem. Ayden mi pewnie za to głowę urwie, no ale trudno się mówi.
Nie przedłużając życzę Wam miłej lektury!
****
Rozdział drugi
Cisza jest czymś tak bardzo lubianym przeze mnie. To coś wręcz pożądanego. Niestety, odkąd postawiłam w Hogwarcie krok pierwszy, cisza była mi dawana w minimalnych porcjach, bo to zaledwie kilka nocnych godzin, nic więcej.
Przez resztę czasu muszę znosić nienawiść innych uczniów, pełen pogardy wzrok nauczycieli, czy oceniające spojrzenia dyrektora szkoły i profesora Snape'a. Ten drugi człowiek jest niepewnej przynależności, słyszałam o nim wiele z ust Patrice'a. Nie mam pojęcia skąd mój ojczym zna tego mężczyznę. I nie chcę tego wiedzieć. Nie jest mi to potrzebne do szczęścia.
Czego pragnę?
Czasami rozmyślam o tym w trakcie bezsennych nocy.
Otóż, może to zabrzmi głupio, ale pragnę spokoju. Bycia normalną osobą. Bo mam dość traktowania mnie jak marionetkę. Postanowiłam już - będę kowalem własnego losu. Każda decyzja, którą podejmę, choćby i niewłaściwa, będzie dla mnie nauką.
Jest już poranek. Dziś mija siódmy dzień mojego pobytu tutaj. Myślałam, że po kilku dobach przestanę być wrogiem całej szkoły, ale oczywiście, pomyliłam się. Jako córka mordercy nie powinnam mieć zbyt dużych oczekiwań, prawda? A jednak, było inaczej. Zanim się tu pojawiłam, sądziłam, że to właśnie tu dostanę szansę na normalność. Bo moje dotychczasowe życie to roller coaster kłamstw, pół-prawd i tajemnic.
Naiwna ze mnie dziewczyna.
W ciągu tych ostatnich siedmiu dób, mogłam liczyć jedynie na towarzystwo Teodora Notta. Teodor to przyjemny w obejściu chłopak, ale wątpię w to, że uda mu się przebić przez moje bariery ochronne. Wielu śmiałków już próbowało. Bezskutecznie. Z dużym trudem przychodzi mi zaufanie komukolwiek. A już szczególnie komuś, o kim słyszałaś tak wiele.
Patrice często opowiadał mnie i Sophie o byłych i obecnych uczniach Domu Węża. Wyjątkowymi względami cieszyła się u niego rodzina Malfoyów. To dlatego tak zareagowałam na widok najmłodszego członka tego rodu. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam. Właściwie, ten incydent był tak mało ważny, że aż do teraz nie zwracałam na niego uwagi.
Nott nie musiał wiedzieć, że znam go lepiej, niż wypada po tygodniu znajomości.
Unikałam innych Ślizgonów. Nie chciałam stać się częścią ich misternej układanki. Nie byłam gotowa na odpieranie subtelnych ataków. Ich intrygi i rozgrywki nie interesowały mnie.
Byłam kimś więcej niż oni. I nie mówię tego ze względu na próżność, czy coś równie obrzydliwego. To fakt, który nie poprawiał mi jednak humoru.
Często przyłapywałam Pottera na uporczywym wpatrywaniu się we mnie. Peszyło mnie to. Pewnie chciał lepiej zrozumieć wroga. Choć akurat ja nim nie byłam.
Jego przyjaciel, Ronald Weasley, traktował mnie jak zbrodniarza. Nie był zbyt subtelny. Hermiona Granger z kolei próbowała dowiedzieć się o mnie więcej. Miałyśmy te same zajęcia, więc chcąc-nie chcąc, musiałam z nią obcować. Było to dość męczące. Głównie ze względu na usposobienie Gryfonki.
Mój nowy znajomy spośród Węży opowiadał mi różne historyjki z minionych, szkolnych lat. Miało to zapewne poprawić mi nastrój. Cóż, częściowo zadziałało.
Zajęcia były przyjemne. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Nauka zawsze sprawiała mi radość, czy to we francuskiej szkole, czy też w Instytucie Magii Salem, gdzie uczyłam się jako czternastolatka. Wtedy to bowiem moja rodzina przeniosła się na rok z Francji do Stanów Zjednoczonych. Tam zaprowadził nas prestiżowy kontrakt Patrice'a. Wtedy cieszyłam się z tej zmiany. Była ona jednak zaplanowana ze względu na Turniej Trójmagiczny, który rozgrywano w trakcie tegoż roku szkolnego.
Byłam chyba jedyną osobą, oczywiście oprócz Hermiony Granger, którą cieszyła zadawana przez profesorów praca domowa. Było jej dość sporo jak na pierwszy tydzień nauki.
Teodor śmiał się z mojej przesadnej euforii z powodu zadań domowych, ja natomiast zaśmiewałam się do łez z jego celowych pomyłek w pisanych przez niego w mojej obecności esejach.
Nie przepadałam za porą posiłków. Wtedy musiałam znosić niechcianą obecność innych ludzi.Starałam się więc jeść trochę szybciej, by nie siedzieć w Wielkiej Sali zbyt długo. Ta taktyka skończyłaby się sukcesem, gdyby nie to, że Malfoy i część jego świty również kończyli wcześniej niż pozostali. Ale to byłam w stanie znieść. A przynajmniej nie dawałam po sobie poznać, że przeszkadza mi to w jakiś sposób. Patrice nauczył mnie tego, gdy byłam mała.
Już prawie siódma. Pora wstać i zmierzyć się z dniem dzisiejszym. Jako, że jest niedziela, nie spodziewam się tłumów na śniadaniu. Większość uczniów woli sobie dłużej pospać w trakcie weekendu. Nie dziwię się im.
Po dwudziestu minutach byłam gotowa. Nie przywiązywałam wagi do mojego wyglądu. Nie wyróżniałam się ubiorem. Nie znosiłam też makijażu. Wystarczyła mi odrobina perfum i trochę pomadki ochronnej, nałożonej na moje wrażliwe usta.
Torba z książkami wypełniona była po brzegi,jednak dzięki kilku zaklęciom nie czułam ciężaru tych grubych woluminów. Niestety, musiałam poczekać do jutra na to, by ją ponownie zarzucić na ramię i podążać ścieżką wiedzy.
Teodor planował mnie później zabrać na spacer po zamku. Cieszyłam się na myśl o tej małej wycieczce, choć udawałam obojętną. Oczywiście, mogłam ten czas spędzić w bibliotece, ale Nott był strasznie uparty, kiedy czegoś chciał. Musiałam więc przystać na jego propozycję.
Kiedy dotarłam do Wielkiej Sali, tak jak oczekiwałam, było tam niewielu moich rówieśników. Szybko zajęłam moje miejsce. Nałożyłam na talerz trochę owsianki. Nalałam też odrobinę soku dyniowego do pucharu. Następnie sięgnąłam po leżące tuż obok mnie weekendowe wydanie "Proroka". Przeleciałam wzrokiem po tytułach, ale nie było nic ciekawego. Kilka wzmianek o Wybrańcu, dwie o dyrektorze Hogwartu. Jednakże nie znalazłam tam nic o moim ojcu. Powinnam się z tego powodu cieszyć, ja odczuwałam jednak dziwny niepokój. Próbowałam się pocieszyć myślą, że Ministerstwo nie chce wywoływać większej paniki, tym bardziej, że imię mojego ojca już od dawna budziło lęk i doświadcza tego teraz kolejne pokolenie czarodziejów.
Siedziałam, pogrążona w myślach i nie zauważyłam, że obok mnie usiadł jeden ze znajomych Malfoya, Blaise Zabini. DuLac opowiadał mi również o nim, i choć chłopak wydawał się niegroźny, miałam się na baczności. Głośnym chrząknięciem zwrócił na siebie moją uwagę. Nie odezwał się jednak. Skinął mi tylko głową w ramach powitania i podał zapieczętowaną kopertę. Kiedy ją podawał, pilnował się, by nie dotknąć mojej dłoni.
- No tak. Przecież mój dotyk jest gorszy od najgorszej klątwy - pomyślałam i zachichotałam w myślach.
Na zewnątrz pozostawałam jednak niewzruszona.
Chwyciwszy list, popatrzyłam na czarnoskórego Ślizgona i posłałam mu nieśmiały uśmiech. Miał on wyrażać moją wdzięczność i gotowość rewanżu za tę przysługę. Blaise odpowiedział na ten uśmiech z wahaniem. Nie chciałam dłużej grać w tę grę z Zabinim, wstałam więc i opuściłam pomieszczenie. Czułam na sobie jego pytający i oceniający wzrok. Teraz jednak moje myśli zajmował list, schowany teraz w bezpiecznym miejscu, domagający się uwagi. Jednak moment, w którym go otworzyłam nastąpił dopiero wtedy, gdy znalazłam się na Błoniach.
Nie zdziwiło mnie to, kto był autorem tego listu. Zszokowała mnie jednak prośba w nim zawarta.
Czy był to początek końca?
Sama chciałabym to wiedzieć...